Crisstimm

 
Katılım: 14.12.2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Sonraki seviye: 
Points needed: 172
Son oyun

Dymphna (część pierwsza)

- Halo? Córciu?

- Cześć mamo.

- Co u ciebie? Dlaczego się nie odzywasz?

- Wszystko w porządku, tyle że non-stop zakuwam i nie mam na nic czasu. Sorki, odezwę się, gdy nie będę tak zawalona nauką.

- No tak, ale...

- Na razie mamuś...

Odłożyła telefon z westchnieniem ulgi. Ciepły, zatroskany głos matki wzmagał w niej irytację i poczucie beznadziejności. Właściwie to prawda z tą nauką, miała przed sobą dwa egzaminy. Jednak nie umiała skupić się przyswajaniu materiału, na czytaniu, powtarzaniu. Owinięta w koc leżała na łóżku i bezmyślnie wpatrywała się w sufit. Znała już wszystkie jego nierówności i niedoskonałości na pamięć.

Przestała już rozpamiętywać rozstanie z Krzysztofem. Właściwie on sam i związek z nim zaczęły rozpływać się i zatracać ostrość. Nie pamiętała już, lub nie chciała pamiętać, co lubił, jak się ubierał, jak śmiał, czesał, nawet jak wyglądał. Gdy z pamięci wyławiała fragmenty filmu o nich widziała go jako zamazaną, nijaką postać. Oddalał się, a ona patrzyła na to bez żalu.

Przewróciła się na bok i wzrok ze sufitu przeniosła na ścianę. Z letargu wyrwał ją dzwonek do drzwi. Dźwięczał namolnie i drażniąco, jednak dziewczyna nie miała zamiaru sprawdzić, kto jest jego sprawcą. Po chwili rozległo się dobijanie do drzwi.

- Karo! Karo! Wiem, że tam jesteś, wpuść mnie! - to głos jej przyjaciółki Moniki.

- Karolina, rusz tyłek i otwórz mi! Będę się tu tak długo łomotać, aż sąsiedzi wezwą policję.

Wiedziała, że Monika gotowa była zrealizować swoje groźby, zawsze była uparta i konsekwentna.

Wstała i powoli człapiąc niczym dziewięćdziesięcioletnia staruszka dotarła do drzwi. Otworzyła je uchylając powoli, a zniecierpliwiona przyjaciółka pchnęła je silnie potrącając przy tym gospodynię. Przypominała żywiołowy, rudy tajfun.

- Karo, do jasnej cholery! Co się dzieje?! Nie odbierasz telefonów, nie pojawiasz się na wykładach,  nie ma ciebie na skype, na fejsie. Co jest z tobą, dziewczyno?

- Nic.

- Nic? Jakie nic? Przestań pieprzyć od rzeczy! Jak ty wyglądasz? Czesałaś się dzisiaj? Oglądałaś w lustrze? Kiedy zmieniałaś ciuchy?

- A jakie to ma znaczenie... Chora jestem.

- Chora? To czemu nic nie mówisz? Co ci jest? Grypa?

- Taaak... Chyba grypa.

Głos przyjaciółki złagodniał.

- Dlaczego nie dałaś znać, bidulko? Daj kaskę, skoczę po zakupy, a potem ogarnę chatę. - Zatoczyła ręką pokazując nieład w pokoju.

Karolina mieszkania nie sprzątała od jakiś dwóch tygodni, od  prawie tygodnia nie wychodziła z niego, a od dwóch dni leżała, spała albo oglądała wszystko "co podleci" w telewizji i prawie nie wstawała z łóżka. Mało co jadła, jakiś chrupki chleb, jabłka, trochę fasolki bretońskiej ze słoika.

Nie reagowała na telefony. Ten od matki odebrała bo wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, ta będzie dzwonić do skutku. Musiała ją uspokoić.

Zaczęło się niewinnie. Kilka potknięć na uczelni, jedno spore potknięcie w życiu osobistym. Do tego spadek formy fizycznej i ogólne zniechęcenie. Karolina czuła jak uchodzi z niej radość. Nie cieszyło ją kompletnie nic. Tłumaczyła to rozstaniem i zawalonymi egzaminami. Jednak zamiast wziąć się w garść, rozklejała się i pogrążała w marazmie. Opuściła kilka dni w zajęciach. Przez pierwsze dni odbierała jeszcze telefony, ale potem i na nie reagowała. Za to zaczęła szukać rozwiązania w necie. Najpierw czytała poradniki, odwiedzała strony medyczne, potem zniechęcona i znudzona zaczęła szukać podobnych do niej. Znalazła stronę Rozczarowani.pl. Wchodziła na portal i czytała dyskusje ludzi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji.  Milczała, choć kilka razu kusiło ją, by wtrącić coś od siebie i wtedy...

- Dobra Karo, ogarnęłam ci kuchnię, zrobiłam herbatę z cytryną i nastawiłam na rosół. Muszę spadać, bo jestem ustawiona z Maćkiem. Zajrzę może jutro. Dzwoń jakby co... Pa, buziak.

Monika wyszła. Karolina poczłapała do kuchni i przekręciła kurek z gazem pod garnkiem z rosołem.

Obrzydliwe.

Wróciła do pokoju i włączyła laptopa. Weszła na znajomy portal. Pomimo dość wczesnej godziny zalogowane były już cztery osoby, a co najważniejsze była tam też ona.

Kiedy pierwszy raz Karo odezwała się, tamta kobieta zareagowała jako jedyna. Odpowiedziała jej i przedstawiła się jako Małgorzata Majerczyk. Rozmawiały krótko, ale nowa znajoma zdążyła zaintrygować dziewczynę.

Teraz ucieszyła się widząc Małgosię.

- Cześć, pamiętasz mnie?

- No jasne, Karolina - odpisała tamta. - Co u ciebie?

- Lipa, wciąż mi źle.

- Opowiesz?

- W sumie nie ma co opowiadać. Mam już od dawna doła. Patrzę na ten cholerny świat i nie widzę jego większego sensu.

- Tak. To co wokół nas się dzieje to jedno wielkie gówno. Ja też coraz bardziej utwierdzam się, że nie ma tu miejsca dla mnie.

- No właśnie. Nie chce mi się nigdzie chodzić, z nikim spotykać, gadać i udawać, że wszystko jest okey. Rzygam od tych uśmiechniętych, przyjaznych twarzy. Dzisiaj była u mnie kumpela... Czekałam tylko, aż wyjdzie.

- Masz faceta?

- Miałam. Zostawił mnie, rzucił po dwóch latach patrzenia w oczy, zapewniania o miłości  po kres, planowania doskonałej rodziny, gdy już skończymy studia, przekomarzania się o imiona przyszłych dzieci... I jednego dnia mówi; sorry mała, my chyba nie pasujemy do siebie...

- Świnia.

- Tak, tym bardziej, że jak się okazuje już od dłuższego czasu "pasował" do takiej jednej z naszego roku... Zresztą kurde, może miał rację... może faktycznie jestem do dupy.

- Daj spokój. Wszyscy faceci to gnoje. Ten tylko potwierdził tę prawdę.

- A ty? Masz kogoś?

- Miałam. Rozwiedliśmy się... jakiś rok temu...

- Miał inną?

- A jak myślisz? Nowszy model... Tyle, że ja mam to już gdzieś.

Zadzwonił telefon i oderwał Karolinę od rozmowy. Spojrzała na podświetlony ekran aparatu, to Monika.

Odebrać? Kurde, chyba tak, bo gotowa  jeszcze wrócić.

- Halo?

- Karo? Karo dzwonię, żeby ci przypomnieć o rosole.

- A tak... pamiętam. Dzięki.

- Nie ma sprawy. Hej mała, lepiej Ci?

- No, trochę lepiej.

- Bo wiesz, jakby co to pamiętaj... dzwoń natychmiast.

- Dobra, dzięki. Położę się i drzemnę...

- Ta, sen to zdrowie. Buziaki. Zdrowiej.

Z westchnieniem ulgi odłożyła komórkę. Na jakiś czas spokój z przyjaciółką. Spojrzała na ekran monitora. Niestety nowa znajoma już się wylogowała. Szkoda. Dobrze się z nią gadało. Wzięła łyka zimnej już herbaty.

Może faktycznie drzemka to nie jest zły pomysł.

Kiedy się obudziła  było już wszędzie ciemno. Zapaliła lampkę i spojrzała na zegar, za dwie minuty dwudziesta trzecia.

Weszła na znajomy czat, użytkowników było dużo więcej. Uaktywniali się w nocy. Rozmawiali o depresji, o sposobach wyjścia z niej, ćwiczeniach, diecie. Karolina przeszukała listę zalogowanych, czy jest na niej, jej znajoma. Była. Napisała do niej.

- Sorry, że wtedy wyszłam bez słowa, ale psiapsióła zadzwoniła...

Tamta odpisała po chwili.

- Nie gniewam się. Poczekaj, rozmawiam tu z kimś, zaraz skończę i dokończymy pogaduchy.

- Dobra.

Wstała i poszła do łazienki. Przyjrzała się twarzy w lustrze.

W sumie dobre i to, że Krzysztof był ze mną tyle ile  był. Z taką facjatą nie powinnam nikogo sobie znaleźć. Zresztą, może on był z litości? A może potrzebował kogoś do bzykania? Wtedy przecież obojętnie jaka twarz...

Splunęła między oczy w lustrze. Strużka śliny popłynęła po tafli, a Karolina patrzyła jak przecina wizerunek.

Wróciła do pokoju.

Nowa znajoma była już dostępna. Napisała coś do niej. Rozmowa potoczyła się dalej, a kursor na ekranie migał i migał.

Małgorzata zaczęła się zwierzać. Ma czterdzieści dwa lata, jest lekarką, o specjalizacji pediatria. Ponad rok temu rozstała się z mężem, dzieci "się nie dorobili". Rodzice kobiety nie żyją, rodzeństwa nie miała, jednak nie czuła się samotna, bo spełniała się w pracy. Prócz posady ordynatora w miejscowym szpitalu prowadziła własną praktykę. Mąż był architektem, jednak nie pracował w swoim zawodzie, a właściwie w żadnym zawodzie. Można rzec, że w pełni odnalazł się w roli "kury domowej". Oboje byli zadowoleni i wszystko układało się tak, że mogła z czystym sumieniem powiedzieć o sobie, że jest szczęśliwa. I wtedy... wtedy zazdrosny los powikłał życie. Małgorzata popełniła straszliwy błąd, a który stał się kamieniem milowym, o który się potknęła. Na skutek niewłaściwie postawionej diagnozy, a co za tym idzie zupełnie źle prowadzonego leczenia, zmarło czteroletnie dziecko. Co gorsza, dziecko to, było jedynym potomkiem bliskich znajomych lekarki i jej męża.

- Wszyscy mnie opuścili po tym jak wstrętny brukowiec opisał ten przypadek. Obwiniali mnie, rzucali niesamowite oskarżenia, obrzucali obelgami,  twierdząc, że świadomie przyczyniłam się do jej śmierci, bo jak się później okazało jego matka miała romans z moim mężem. Nic nie wiedziałam, nawet nie przyszło mi to głowy, choć tę kobietę czasami zastawałam po powrocie z pracy u nas, jednak do głowy mi nie przyszło... Zostałam  sądownie oczyszczona z zarzutu, jakoby było to umyślne działanie. Dostałam pięć lat w zawieszeniu i karę grzywy. Ech, ciężko mi nawet dziś wracać do tego.

- To straszne... przecież nie chciałaś.

- I co z tego? Oczywiście z pracy mnie wyrzucili , a w tamtym miasteczku nie miałam już życia. Gdybym została zaszczuliby mnie na śmierć. Wyprowadziłam się na drugi kraniec Polski, tylko że... przed wyrzutami sumienia nie da się uciec. Ja wciąż widzę twarzyczkę tego dziecka, słyszę jak szepcze: ciociu... Przepraszam. Płaczę... Nie mogę pisać. Przepraszam.

- Nic, nic, przecież rozumiem...

- Jutro? Będziesz tu jutro?

- Będę.

- Dobrze. Jutro dokończymy. Teraz nie mogę...

- Spokojnie. Nie zamartwiaj się.

- Pa. Do jutra.

Karolina zamknęła okno przeglądarki. Miała dość na dzisiaj. Powinna pójść spać, ale nie była śpiąca. Wstała, poszła do kuchni. Trzeba przyznać, że Monika perfekcyjnie sprzątała. Jedynie niedogotowany rosół psuł wrażenie idealnej czystości. Dziewczyna wstawiła wodę na kawę i nagle zachciało jej się zapalić papierosa. Właściwie nie paliła, jednak czasami popalała i na takie okazje miała schowaną paczkę. Sięgnęła do skrytki i odszukała ją. Ostatni? Trudno.

Tak, tylko zapalniczki brak, trzeba będzie odpalić od gazu.

Mmmm...

Zaciągnęła się zakazanym dymkiem. Dawno nic jej tak nie smakowało.

Z głowy nie mogła wyjść Małgorzata. Jak to możliwe, że jedno zdarzenie zakłóca rytm życia wielu osobom? Jak to jest, że gdy się potkniesz wszyscy wkoło widzą kamień, o który się potknęłaś, a nie ciebie?

Zgasiła papierosa. Zemdliło ją trochę po nim, więc nalała sobie wody z czajnika i wypiła. Pora spać.