Crisstimm

 
Katılım: 14.12.2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Sonraki seviye: 
Points needed: 172
Son oyun

Marta i ja (część piąta)

Zbyt wiele zagadek, jak dla dwóch małych dziewczynek, pojawiło się tamtego lata. Wymyślałyśmy z Martą przeróżne fantastyczne hipotezy i wyprowadzałyśmy z nich niewiarygodne i tajemnicze historie. Raz nawet posunęłyśmy się do teorii o porwaniu nas przez mamę od prawdziwych rodziców. Jednak potem skruszone wyznałyśmy sobie, że to najgłupsza rzecz, jaka mogła przyjść nam do głowy.
Mama od kilku dni chodziła nerwowa, bo obecny okresowy wujaszek nie pojawiał się ani na specjalnie przygotowywanych dla niego obiadach, ani po nich, ani wieczorami. Ona sama od tamtej kolacji nie wracała do tematu naszego taty i tajemnic przeszłości. Unikała rozmów z nami, zamykała się w swoim pokoju słuchając godzinami smutnych i tęsknych piosenek.
- Tylko żeby nie przyszło jej do głowy oglądać stare zdjęcia - podzieliłam się z siostrą swoimi obawami.
- Nie, co ty? Raczej przymierza sukienki, pije wino i popłakuje przed lustrem.
- Aleś wymyśliła....
- Nie wymyśliłam, podejrzałam... Wczoraj tak było i dzisiaj pewnie też...
Cokolwiek mama robiła, nie pojawiała się wieczorami w naszym pokoju. Same przygotowywałyśmy sobie kolację, same myłyśmy się i grzecznie kładłyśmy się do łóżka.
- Czy wciąż jeszcze ktoś puka w nocy do okna? - Marta pokpiwała ze mnie.
Nie odpowiedziałam, tylko popatrzyłam na nią z wyrzutem.
- No co? Pytam poważnie...
Milczałam.
- Miluś? No, nie spoglądaj już tak na mnie... No dobra, zażartowałam z ciebie. Przepraszam. Kocham cię.
Przytuliłyśmy się do siebie. Czułam bicie jej serca i miałam wrażenie, że obie mamy je tylko jedno - wspólne. Usnęłam w przeświadczeniu, że cokolwiek zdarzyło się, czy też zdarzy, ja z Martą pozostaniemy nierozłączne.

Okresowy wujaszek pojawił się następnego dnia. Uśmiechnięty, elegancki, pachnący i pełen skruchy szybko uzyskał mamy przebaczenie. Być może pomogły w tym róże i flakonik perfum? Dla mnie i Marty też przywiózł prezenty. Mama zawołała nas do kuchni, gdzie krzątała się przygotowując posiłek dla swojego ukochanego.
- Milena, Marta! Popatrzcie jaka niespodzianka! Sławek coś dla was ma. No dalej, śmiało podejdźcie i podziękujcie, jak przystało dobrze wychowanym dziewczynkom.
- Nie... daj spokój... Nie muszą dziękować, to dla mnie czysta przyjemność... i nie chcę żadnych formalnych podziękowań...
- Jak to nie muszą? - oburzyła się mama - Właśnie, że muszą! Tak je wychowuję, że za okazaną im dobroć powinny podziękować... Marta! Milena! No dalej, ruszcie się i pokażcie, że nie na darmo urywam sobie rękawy ucząc was zasad dobrego zachowania.
Coś we mnie siedziało i nadal zresztą siedzi, że gdy ktoś w taki sposób przymusza mnie do czegoś, co normalnie mogłabym zrobić bez problemu, to zapierałam się jak osioł. Spuściłam głowę i milcząc stałam bez ruchu na środku kuchni.
Uratowała mnie Marta, dotknęła uspokajająco ramienia i ruszyła w kierunku Sławka. Podał jej przepiękną skakankę z malowanymi w kwiatki rączkami.
- Dziękuję - wyszeptała moja siostra. - Przepiękna. A co masz wujaszku dla Milenki?
- Niech sama odbierze swój prezent - uśmiechnął się do mnie zachęcająco i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Podejdź Milenko, nie bój się... Zobacz co mam dla ciebie...
Zrobiłam krok w jego kierunku i znów coś się we mnie zacięło. Nie mogłam się przemóc by pójść dalej. Mama podbiegła do mnie, szarpnęła za ramię i popchnęła w kierunku wujaszka.
- No idźże... - wysyczała przez zęby - jesteś równie uparta jak twój...
Tu opamiętała się i zakryła usta ręką. Wujaszek wstał z krzesła, podszedł do mnie, delikatnie odsunął stojącą między nami mamę i zrobił najdziwniejszą i najpiękniejszą rzecz, jaką dorosły mógł zrobić dla takiego dziecka jak ja. Uklęknął przede mną na podłodze, tak aby jego twarz znalazła się na poziomie mojej. Uniosłam lekko oczy, była bardzo blisko mnie, widziałam swoje odbicie w jego źrenicach.
Teraz widzi jaki wstrętny jest mój policzek.
Jednak nie odsunęłam się, ani nie zakryłam twarzy. Popatrzyłam prosto w oczy, a on uśmiechając się pogłaskał mnie delikatnie po bliźnie. To pierwszy dotyk obcej osoby na mojej twarzy, jaki w życiu doświadczyłam. Stałam jak oczarowana.
- Popatrz co mam dla ciebie, moja mała artystko - powiedział tak cicho, że usłyszałam go tylko ja i ruchem głowy wskazał na swoją drugą rękę.
Spojrzałam we wskazanym kierunku, trzymał pudełko farb. To były akwarele. Metalowa, biała kasetka z wymalowaną na wieczku tęczą.
- Weź Miluś - odezwała się głośno Marta.
- Weź Miluś - powtórzył jak echo wujaszek.
Wzięłam i choć z radości miałam ochotę go wycałować, wymamrotałam tylko "dziękuję", odwróciłam się i wybiegłam z kuchni. Usłyszałam jeszcze, pełen dezaprobaty, pomruk mamy:
- Dzikus.
Uciekłam przed dom ściskając mocno pudełko z farbkami. Usiadłam na ławeczce. Czułam jak palą mnie policzki, a serce tłucze się jak oszalałe.
- Skąd ta radość Mileno - spytałam sama siebie - Z podarunku czy z tego, że pogłaskał cię bez obrzydzenia?