W zeszły czwartek Grimbald Wspaniały wrócił z pracy w paskudnym humorze,
albowiem tuż przed samym końcem szychty, szef ostrym dyszkantem
oznajmił mu, że jest gamoń, leń i kawał gnijącego ścierwa i jeśli to się
nie zmieni, wyrzuci go na zbity pysk bez względu na reakcję Związków
Zawodowych Krasnoludów Górnego i Dolnego Stanu i na pogodę.
-
Zgadzam się z nim - powiedziała żona, gdy jej się wyżalił - dodałabym
jeszcze kilka bardziej celnych epitetów, ale nie mam teraz na to czasu,
bowiem umówiona jestem z kumpelkami na czwartkową gimnastykę, pogaduchy
i organiczne maseczki wysokobiałkowe.
- Będzie je pić czy wcierać? - zapytał zaciekawiony Grimbald.
Żona
głośnym prychnięciem wyraziła dezaprobatę dla tego kompletnie
dyletanckiego pytania, tapirując przy tym fantazyjny lok nad lewym
uchem.
- Czy po tym wszystkim choć trochę będziesz przypominać elfią księżniczkę?
-
Elfią księżniczkę? Grimbaldzie, czyżby znów twój mózg uaktywnił tryb
wsteczno-dynamiczny? Jestem rasową kobietą-krasnoludem! Dumna jestem z
tego i nie potrzebuję upodabniać się to żadnych
eteryczno-pretensjonalnych istot!
- Tak? To po co te wszystkie
depilacje, profanacje, organiki, gimnastyki? No po co? Mojej babci i
mamusi też rasowości nie można było odmówić, a żadnej z tych rzeczy nie
uprawiały, nie używały i nie wyżerały ukradkiem, gdy nikt nie patrzy.
Każdego dnia mojego dzieciństwa klęły jak goblin podczas promocji w
"Tesco", pociły jak cyklop na plaży Waikiki, goliły zarost jedynie od
wielkiego dzwonu, a kąpieli unikały skutecznie przez wiele lat...
Szczególnie babcia... - tu zapowietrzył się odrobinę na samo jej
wspomnienie.
Grimbaldowa jednak nie wysłuchała do końca jego
szczerej i płomiennej przemowy, bo dawno już wyszła, pozostawiając
wejściowe drzwi na oścież, zapach lakieru do włosów i samotnego,
zapowietrzonego Grimbalda.
- No i dobrze - skwitował krasnolud.
Postanowił
resztę wieczoru spędzić w sposób kulturalny, a jeśli się uda, to nawet
ciut wysublimowany . Najpierw zajrzał za komodę, potem sprawdził prawie
wszystkie półki w kuchni, szafę w korytarzu, sień, komórkę, piwnicę,
drewutnię i strych. W końcu zmęczony odrobinę, przysiadł przed chałupą i
westchnął:
- Byłem prawie pewny, że gdzieś tu musi być... Może i
faktycznie gamoń i kawał gnijącego ścierwa ze mnie, ale w żadnym wypadku
nie leń, czego dowodem moje pracowite i wręcz drobiazgowe
przeszukiwania.
- Czołem Grimbardzie - z zadumy wyrwał go głos
przyjaciela, Razybuda Wolnostojącego. Krasnolud ów, przydomek zyskał w
zawiłych dość okolicznościach, których nie lubił zbyt często wspominać, a
co szanowali wszyscy jego przyjaciele, sąsiedzi i dłużnicy.
- Czołem Razybudzie! Z czym to przyszedłeś w odwiedziny do przyjaciela, sąsiada i dłużnika w jednej osobie?
- Z butelką gorzałki warzoną w procesie długotrwałej i niewymiernie fascynującej destylacji i z problemem nabytym ad hoc.
-
To najsamprzód flaszeczkę daj, problem bowiem poczekać może jeszcze,
zanim zobaczymy czy proces owej destylacji znamionuje wymiernie dającego
zadowolenia efekty. Miałbym do tej butelki pasujące jak ulał maślaki z
zalewy octowej i kawałek niezatęchłej słoninki zza pieca.
Flaszeczka
stanęła na stole, Grimbald uwinął się z zakąską, Razybud Wolnostojący
rozsiadł, jak to na gościa przystało, a problem "ad hoc" czekał
cierpliwie, aż będzie mógł w stosownej chwili wypłynąć.
Krasnoludy
przepiły po pierwszej szklaneczce, unikając (co było w zacnym
towarzystwie w dobrym tonie) raptownej zakąski i łzy stanęły im w
oczach.
- Dajeee - wysyczał Grimbald, gdy odzyskał już zdolność artykułowania dźwięków w mowie krasnoludzkiej.
- O żeż ją... - zawtórował Razybud.
Chwilę pomilczeli dla oddania szacunku gorzałce i samej chwili, gdy się z nią zetknęli. Pierwszy odezwał się Grimbald:
- Maślaczka? Według starokrasnoludzkiego przepisu babci... - tu znów na moment jakby go trochę zapowietrzyło.
Przyjaciel grzecznie nie odmówił, zakąsił, odkaszlnął i zezwolił zaistnieć problemowymi nabytemu ad hoc.
- Grimaldzie, pozwoliłem sobie wejść w twe progi z butelką i dylematem, bo wiem, żeś poczciwy druh, nieuciążliwy sąsiad i rzetelny dłużnik i nie odmówisz dobrej rady...
Tu znów zamilkł.
Grimbald
Wspaniały dla uszanowania towarzysza i jego nieodgadnionego problemu
nalał po jeszcze jednej szklaneczce, trącili się, wychylili i duszkiem
wypili.
- Hu! - zakrzyknęli zgodnie, jak na przyjaciół przystało.
- Taaaak. A teraz mów w czym rzecz - rzekł ceremonialnie gospodarz.
Razybud wahał się jeszcze kurtuazyjną chwilę, aż w końcu wypalił.
- Żenić mi się trza!
Podumał nad tym oświadczeniem Grimbald, rozważył wszystkie za i przeciw i oświadczył z całą mocą i stanowczością.
-
Noooo, druhu serdeczny, jak trza - to trza. Jeśli z moją Grimbaldową,
masz moje błogosławieństwo. Musimy tylko to jakoś zgrabnie rozwikłać i
poukładać względem praw i obowiązków wszelkich, jak też względem
wierzytelności.
- Ej no, stary, nie wierzę, po drugiej szklaneczce
już cię tak otumaniło? Twoją Grimbaldową to i po trzeciej butelce,
potrójnie destylowanej i wyleżakowanej w beczkach Ashwood, nie dałbym
sobie wcisnąć. Bez urazy...
- No trudno, widać dla niej i
wyrafinowany ocean zbyt mało - zauważył filozoficznie Grimbald. - Jeśli,
w takim razie nie ona, to kto?
- No jest taka jedna i ty powinieneś ją znać, a co za tym idzie pochwalić mój wybór.
- Gadaj.
- Paupella Niezdobyta.
- Nieee!
- Jak nie? Nie Niezdobyta?
- Nie, nie niezdobyta pewnie wciąż. Nie, Paupella.
- Nie Paupella? Czemu nie?
- Nie dla ciebie.
- Dlaczego? Jeśli niezdobyta to jak znalazł dla mnie. Mnie zdobyte nie interesują.
Nagle Grimbald poczuł, że go strasznie suszy w gardle. Nalał sobie trzecią szklankę i wychylił nie czekając na przyjaciela.
Ten
jednak nie obraził się, tylko wykazał, jak na druha przystało, pełnym
zrozumieniem i też sobie nalał, wypił, obtarł usta rękawem i oświadczył.
- Postanowione - Niezdobytej po piętnastym się oświadczę.
- Dlaczego po piętnastym?
-
Renta Mamci przychodzi piętnastego. Na porządny bukiet i może jeszcze
jakieś fikuśne rajstopki będzie mnie stać... sam wiesz z pensji to
ledwie na kropelkę gorzałki starczy...
Grimbald Wspaniały poczuł się
nagle bardzo mniej wspaniały i bardzo mniej przyjacielski. Wyczuł, że w
gardle nabrzmiewa mu okrzyk: wynocha! Jednak w połowie nabrzmiewania
okrzyk oklapł, sflaczał i wrócił skąd przyszedł, a Grimbald Wspaniały
nie mógł wydobyć ani słowa.
- Skoro problem ad hoc został omówiony, to po rozchodniaczku i do domu - Razybud rozlał do kieliszków resztkę płynu z butelki.
-
No... - przemówił wreszcie Grimbald i łyknął alkohol licząc, iż
przyniesie chwilową ulgę. Jednak wódeczka przestała rozkosznie drapać w
gardle, a o przynoszeniu ulgi, choćby nawet chwilowej, nie było mowy.
Przyjaciel tymczasem wypił, odkaszlnął i zwyczajnie wyszedł, pozostawiając pustą butelkę i problem ad hoc.
-
Nie, nieeee, świat na głowie staje! Paupella Niezdobyta żoną Razybuda
Wolnostojącego? Nie-moż-liwe! Zaraz? Interesuje go Paupella Niezdobyta? A
co jeśli Paupella Niezdobyta zostałaby zdobyta? No masz! Wtedy, nie
byłaby tą Paupellą, którą zdobyć chce Razybud! Jest! To jest to!
Problem ad hoc rozwiązany! Jestem znów Wspaniały!
Wychylił kieliszek, który niestety okazał się pusty.
-
Zaraz, zaraz... wyjmując zza pieca niezatęchłą słoninkę coś mi tam
błysnęło jakby.. a Grimbaldowa przez wyjściem krzątała się koło pieca...
Odsunął
krzesło tak gwałtownie, że pusta butelka po gorzałce przewróciła się, a
problem ad hoc pierzchnął przestraszony w kąt na dobre.
- Zatrąbcie
surmy! - wykrzyknął Grimbald Wspaniały znajdując schowaną przez żonę
flaszkę - Zatrąbcie trąby jerychońskie trzykrotnie! Albowiem nadszedł
czas!
Otworzył butelkę i pociągnął z gwinta sporego łyka.
- Czas na zdobycie Paupelli Niezdobytej!
Tu chwilę zastanowił się i dodał ciszej:
- Kurde, tylko trza się uwijać, bo czas tylko do piętnastego...
Crisstimm
São Paulo
Katılım:
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Son oyun