Pierwszy dzień w nowym mieszkaniu. Nie jest to coś luksusowego, z
reszta, czego można się spodziewać po starej kamienicy? Szczerze to nie
spodziewałem się niczego, nie postawiłem sobie żadnych wymagań, nawet
nieco je zaniżyłem, a i tak się zawiodłem... Mieszkam na czwartym
piętrze, woda leci tylko zima i leci też z miejsc, z których z pewnością
nie powinna była tego robić. Ze ścian odpada tynk oraz deski, z sufitu
coś się sypie gdy stawiam nieco pewniejsze i śmielsze kroki - to
wywołuje tycie drgania... a budownictwo w tej technologii nie za bardzo
to znosi. Natomiast z jednej rzeczy nawet się ucieszyłem. Była to
lodówka, nieduża, ale po co mi większa? W środku znajdowała się żywność.
Szynka, banan, niedożarte masło, musztarda, keczup... o dziwo mydło i
chleb też się znalazło. Bardzo miły akcent, ktoś zostawił jedzenie. Na
pewno byłoby mi o wiele milej gdyby ten ktoś nie odłączył lodówki od
kontaktu... jakieś dwa miesiące temu. Gdy uchyliłem drzwiczki dosięgnęła
mnie symfonia najrozmaitszych zapachów i aromatów, poczynając od "zaraz
puszczę pawia" do "porzygałem się..." gdyby ktoś oglądał tę scenę z
boku, pewnie też by zwymiotował. Cela miałem pierwszorzędnego, bo nie
zabrudziłem podłogi, tylko wcelowałem wprost do środka smakowitych
artykułów spożywczych. Chociaż w tym wypadku z wybornej palety
smakołyków najprzystępniej wyglądał mój puszczony przed chwilą paw...
Cały ten incydent obrzydził mi wszystko, dlatego na razie będę spożywać
wyłącznie sucharki i herbatniki. Mimo, że lodówka z zewnątrz była
niczego sobie i w środku zapewne też... chodzi mi o sprawność
mechaniczną, a nie jej zawartość do skonsumowania, to nie chciałem jej
zatrzymywać. Pewne osoby, które znam z niesłychanej pazerności, lodówkę
by chętnie przygarnęły, mało tego, zrobili by sobie kolację z
tamtejszych produktów. Po wszystkim umyli by ręce tym prześmierdniętym
mydłem pokrytym pleśnią. No ale tak już jest, niektórzy nie przepuszczą
okazji by cokolwiek się zmarnowało.
Jakimś cudem udało mi się przetransportować ten cudny sprzęt na
podwórko, gdzie też go zostawiłem, a nuż ktoś pilnie potrzebuje lodówki?
Miejscowi menele raczej nie pogardzą. Acha! Jak już jesteśmy na
zewnątrz, to nie ma tutaj niczego ciekawego prócz toalety. Jeden kibel
na kilkanaście osób to coś co bardzo sobie cenię i szanuję. Jeszcze nie
znam swoich sąsiadów, ale sądzę, że wspólne wypróżnianie szybko nas
połączy...
Niemal połowę dnia przeznaczyłem na ogarnięcie mieszkanka. Gdyby ktoś
przyszedł do mnie w gości przed porządkami, powiedziałby, że już świnie
żyją w lepszych warunkach. A teraz opinia brzmiała by tak, że brakuje tu
tylko świń. Ale to tylko w dzień, bo gdy zapadła noc zrobiło się
przytulnie. Powinienem zostać projektantem wnętrz budy dla psa, tak
czułem się dumnie z efektu jaki uzyskałem.
Zmęczony wszystkimi wydarzeniami, które miały dzisiaj miejsce,
położyłem się na wygodnej - bo mojej... - wersalce. Wszystko idealnie
zaplanowałem. Na przeciwko mnie stał 20 calowy telewizorek, żyć nie
umierać! Jednak nie była to pora na ambitne kino. Być może to co teraz
leci można nazwać ambitnym porno.. nie wiem. Nie zgłębiłem się na tyle w
ten gatunek by móc stwierdzić, że przykładowo ten film pornograficzny
to czysta rewolucja i kwintesencja erotyki, a inny to jakieś
nieporozumienie. Każda jedna produkcja z tego gatunku jest dla mnie taka
sama, ale jeszcze nadejdzie taka pora, że stanę się sławnym krytykiem w
tej dziedzinie. Teraz jest niewątpliwie czas by nadrabiać zaległości.
Gdy akcja na ekranie nieco opadła, ja także opadłem z sił i zasnąłem, a gdy coś brzęczy w tle, śpi mi się znacznie lepiej.
***
Śniło mi się, że jest trzęsienie ziemi. To bardzo niepokojące przeżycie
dlatego chciałem się jak najszybciej wybudzić. Gdy otworzyłem i
przetarłem oczy zauważyłem, że wszystko wokół naprawdę się trzęsie a zza
drzwi dobiega hałas, który niedługo rozsadzi mi głowę. Szybko
wywnioskowałem, że mój sąsiad się zabawia. Podgłosił muzykę do tego
stopnia, że pokrętło od regulacji głośności po prostu odpadło... a dupek
pewnie jeszcze przy tym majstruje by było głośniej... a było naprawdę
głośno. Nie mogłem tego tak zostawić, w takich warunkach ciężko byłoby
się człowiekowi odlać, a co dopiero spać. Założyłem więc spodnie oraz
kapcie i poszedłem złożyć wizytę. "Muzyka" dobiegała z sąsiednich drzwi.
Z wrodzonej grzeczności zapukałem 3 razy, potem pociągnąłem za klamkę -
było otwarte! Gdy byłem w środku, pierwsze co dostrzegłem, zaraz po
tym, że chyba rozerwie mi bębenki w uszach, to sterta butelek po wódce i
puszek po piwie. W kącie siedziała skulona i zapłakana kobieta, a w
pokoju obok dusza towarzystwa, której szukałem. Był to facet w moim
wieku, no może 5 lat starszy, czyli 35 wiosen na karku. Pan kręcił się w
rytm harmideru jaki wydobywał się z głośników.
Ponoć takim tańcem można przywołać deszcz... no ale cóż... mimo
najlepszych intencji "przywoływacza" miałem tego dosyć. Wręcz wyrwałem
kable z kontaktu (wraz z kontaktem). Jaka piękna cisza! Było aż za
cicho, ale do momentu. Miał padać deszczyk, a przyszła burza...
Facet z brązowym wąsem i siną twarzą - bo tylko tym się wyróżniał -
zaczął się drzeć jak oszalały. Nasz dialog wyglądał następująco:
-Ty ku#$o je$%na w dupę ku$#a ch$ju zaj%$any pierdo$#ny ku$wo jak ci
wyp$#rdolę ty ku#asie to ch%j cię do ku#$y strzeli piz#o je#ana!
-TY... - ta wypowiedź nie doszła do skutku. Elokwentny pan mnie przekrzyczał...
-Ch#$u pie$#olony w dupę ku#wa szmato zaj#$ana kur$a twoja jeb$#a mać do ch$ja jeb$#ego w kur$ę kur#a mać!
-Paniee! Do JASNEJ... -Starałem się, ale i tak mnie przekrzyczał...
-Jak ci wypie#$olę kur$a do ch$ja to pierd$%niesz kur$a łbem o księżyc
chu$u przez$%ebany ku%wa szmaciarzu jeb%ny, mendo pier%%lona, kut$sie
zaj$%any!
-Zaraz Ci... - Tylko tyle udało mi się z siebie wydobyć gdy szajbus łapał przerwę na oddech.
-Pierdo%$na kurew$ka wych%jana skurwy%^ńska pierońska dzi%o! Ku%wo! -
Człowiek padł na ziemię, ale nie przeszkadzało mu to w tym by
powiedzieć:
-Skurw$#ynie pierd%lony k#rwo pi$do dzi%ko szmato chu%ku ze wsi buraku jeb%ny w dupę ku$wa!
Postanowiłem dać sobie z nim spokój, cel osiągnąłem, muzyka nie gra,
można spać. Opuściłem pokój. Oczywiście pożegnano mnie miłymi słowami.
Wyszedłem z mieszkania, na korytarzu stała kobieta, która była wcześniej
w środku. Płakała i płakała... chyba nie miała ochoty tam wracać, a ja
chyba miałem ochotę zaprosić ją do siebie... z czystej grzeczności
oczywiście. Bo chyba tak wypadałoby postąpić, zagadałem zatem:
-Może wejdzie Pani na chwilę do mnie?
-Mhm - Zgodziła się przez łzy. Razem weszliśmy do środka.
Oczywiście przed wyjściem nie wyłączyłem telewizora, a pornos rozkręcał
się w najlepsze... w tym momencie zrobiło mi się trochę głupio, ale na
twarzy kobiety pojawił się delikatny uśmiech. Ja głupi, zamiast
całkowicie wyłączyć telewizor, tylko go ściszyłem. Dziewczyna usiadła na
łóżku, a ja na krześle, tuż obok. Przyjrzałem się jej chwilę, była
bardzo ładna, młoda i ruda. Dlaczego wybrała sobie tamtego szaleńca
zamiast na przykład mnie? Przecież to ja jestem ten dobry i
przystojny... bo muszę przyznać, że tamten szajbus prezentował się dosyć
niewyjściowo. Po chwili zapytałem:
-Kto to był? Skąd on się urwał?
-Too... to mój narzeczony - mówiąc to uroniła kilka kolejnych łez. - Kiedy wypije taki właśnie jest, jak widziałeś...
-Więcej słyszałem... -Odpowiedziałem takim półżartem, który wcale śmieszny nie był. -Zrobił Ci krzywdę?
-Nie... tylko krzyczy i straszy... mam tak z nim prawie codziennie.
-To po co z nim jesteś? - Pomyślałem, że pewnie dla pieniędzy...
chociaż, gdyby facet był nadziany, to co robiłby w takiej kamienicy?
Czekałem zatem na odpowiedź.
-Nie mam gdzie się podziać...
-Możesz przenocować u mnie, jak chcesz... -Tak zaproponowałem, w końcu
jakbym nie zaproponował to wyszedłbym na skończoną łąjzę.
-Dziękuję... - uśmiechnęła się - chętnie skorzystam. - Wtedy wstała i podała mi rękę. - Aurelia jestem.
Pierwsza Aurelia jaką znam! Pomyślałem i również się przedstawiłem: Bożydar. - Pewnie też pierwszy jakiego zna...
Pogadaliśmy jeszcze trochę o różnych rzeczach, pora już była dawno do spania...
-Możesz spać tutaj... ja wyśpię się na schodach....
-Bożydarze... ale tu spokojnie zmieszczą się dwie osoby, a nawet trzy. - Słusznie zauważyła.
-Noo trzy tak... mam zaprosić Twojego narzeczonego? - Zaśmiałem się -
Ale po krótkiej chwili dotarło do mnie, że dowcip był nie na miejscu... -
No tak, zmieścimy się... Weź kołdrę, ja sobie przyniosę koc.
Poszedłem po ów koc, jego znalezienie zajęło mi jakieś trzy minuty,
okazało się, że leżał w kącie. Gdy wróciłem, Aurelia siedziała na łóżku,
a w dłoniach trzymała zlepek kart. Spojrzała na mnie i zapytała:
-Co to jest ten Projekt Kapitan?
-Yyy... piszę książkę... niedawno skończyłem trzeci rozdział. - Ach to!
Musiałem zostawić to na stole i tak oto moje dzieło wpadło w
nieproszone ręce..
-No proszę... mogę poczytać? Bardzo lubię czytać, to mnie odpręża. Zwłaszcza przed snem.
-Czemu nie... jeszcze jej nie skończyłem więc wiesz... ale czytaj jak
chcesz. - Uznałem to za taki sobie pomysł, no ale zgodę już udzieliłem.
Położyłem się obok i zawinąłem kocem. Obserwowałem twarz Aurelii podczas
gdy wczytywała się w "Kapitana".
Czas mijał a ona od czasu do czasu chichotała i uśmiechała się pod
nosem. Kiedy już zapoznała się z trzecim i ostatnim dotychczas
rozdziałem, skrzywiła się i kilka łez spłynęło jej po polikach...
-Jak mogłeś? - Zapytała.
-Co jak mogłem? - Zapytałem zdziwiony.
-Tak to skończyć? Czemu uśmierciłeś Kapitana w książce gdzie główną postacią jest ten Kapitan...? Podobał mi się.
-Ale... to jeszcze nie koniec, to dopiero 3 rozdział.
-To co się stanie w czwartym? Będzie koniec świata? Z rozdziału na rozdział tu się dzieją coraz gorsze rzeczy...
-To dobry pomysł! A teraz śpimy... -Zawinąłem się kocem jeszcze
bardziej, wręcz do granic możliwości i odwróciłem. Zapomniałem o bożym
świecie... telewizor dalej grał, gdyby jeszcze leciał jakiś program
familijny... a niech to. - Aurelio... jakbyś mogła... wyłącz telewizor i
zgaś lampkę... no chyba, że oglądasz...
Tak też zrobiła, wszystko wyłączyła i poszła spać.
-Dobranoc.
-Ale tak to ten trzeci rozdział był niczego sobie, co? - Zapytałem nagle jak głupi...
-Oj śpij już...
Spaliśmy do samego rana.
Felis silvestris
Lutterworth
Katılım:
Son oyun