O co mi chodzi? O to jak kobiety nie potrafią obchodzić się z uczuciami.
Siedzimy na ławce, spoglądam na jej włosy. Ona opowiada mi o swoim chłopaku.
-"Jest miły, troskliwy, stara się o mnie"
Staram się znaleźć jakąś wspólną cechę, ale narazie wychodzi, że jesteśmy swoimi przeciwieństwami.
-"Mam to gdzieś" - powiedziałem - "Nie bardzo mnie to interesuje"
Marta spojrzała się na mnie ze zdziwieniem. Zastanawiam się, czemu tak zareagowała, przecież dobrze wie, co do niej czuję.
-"Myślałam, że mogę Ci się zwierzyć..."
Zwierzyć się...przecież właśnie to robią przyjaciele. To ona poddała ten pomysł, przyjaźń po związku...głupota. Zostawiła mnie dla swojego troskliwego, miłego chłopca, przecież jest ode mnie lepszy...Więc po co jej ta przyjaźń? Typowy okaz damskiego sadyzmu...Męczę się z tym od paru miesięcy, ale...przecież przyjaźń jest lepsza niż nic. Śmieszne założenie. Od początku chciałem to wykorzystać, aby do niej wrócić. Tylko...czy warto starać się o kogoś, kto tak poprostu mnie 'wymienił'? Konflikt interesów, kocham ją, ale jej nienawidzę. Chcę z nią być, ale nie potrafię. Chcę o niej zapomnieć, ale...takiej osoby nie chce się zapomnieć!
Ona widzi, jak się męczę...i co? I kiedy tylko staram się od niej 'oderwać', przyciąga mnie do siebie. Rozwaliła nasz związek, rozwaliła mój kolejny związek rozwaliła naszą przyjaźń...Dlaczego? Bo jest niezdecydowana? Bo 'nie zostawiła mnie dla innego', jak to uparcie twierdzi? Brednie! Kobieta to kobieta, lubi mieć wyjście zapasowe, lubi...mieć taką swoją własną marionetkę, bo przecież od paru miesięcy nie jestem w stanie trzeźwo myśleć, to ona ciągnie za sznurki, a ja...a ja nie chcę ich zerwać. Czemu? Bo ją kocham i nadal wierzę, że uda mi się do niej wrócić...pytanie tylko, kto tak naprawdę daje mi siłę, żeby tak myśleć?